fbpx

Kieszonkowe, czyli dzieciństwo z dotacjami

with Brak komentarzy

kieszeń tylna spodni a z niej wystający banknot dwudziestozłotowy

Cieszę się, że artykuł „Kieszonkowe, czyli jak wychować roszczeniowe społeczeństwo” (tutaj) wzbudził tak wielkie zainteresowanie i tak wiele reakcji i zwrotnych komentarzy. Dziękuję. Potwierdza to moje przekonanie, że ten temat dotyczy wielu z nas i dla wielu jest ważny.

Wychodząc niejako naprzeciw niektórym Waszym uwagom, czas poruszyć te aspekty tematu, na które zabrakło miejsca w poprzednim tekście.

Czy rzeczywiście nie ma nic za darmo?

Czy to oznacza, że dziecko ma odpracować każdą złotówkę? Czy to oznacza, że nie wolno nam kupić mu niczego z plażowego straganu na wakacjach? Czy dawanie lizaków „za nic” jest zakazane? Oczywiście, że nie. Nie chodzi  o przegięcie w drugą stronę. W skrajność pt. „musisz wiedzieć, że w życiu nie ma nic za darmo”. Przecież, szczerze mówiąc, to nawet nie jest prawda. Wielu z nas, już w dorosłym życiu, zdarzyły się „bonusy” od losu. Czasem wpadnie coś niespodziewanego „do kieszeni”. Czasem zdarzy się zrobić szybki i dochodowy „deal”. Nie w tym rzecz. Nie chodzi o to, by zapomnieć, że dziecko jest nadal dzieckiem, a obowiązkiem rodzica jest zaspokajać jego, mniej lub bardziej podstawowe, potrzeby. Mam nadzieję, że nikt nie pomyślał, że teraz 6-latka ma sobie sama zdobyć kasę na zorganizowanie urodzin w jakimś „małpim gaju”. To byłby absurd. Problemem nie jest „darmowy lizak”. Problemem jest „darmowy lizak” często, na zawołanie i bez refleksji. Czyli kształtowanie tym lizakiem nieprawidłowych nawyków.

W wychowaniu to wspomniane kształtowanie nawyków ma szczególnie istotne znaczenie. Człowiek uczy się przez całe życie i przede wszystkim przez doświadczanie. Dotyczy to również edukacji finansowej. To my, jako rodzice, decydujemy, jaki świat finansów będzie poznawało nasze dziecko. Czy będzie to świat, w którym pieniądze po prostu „wychodzą ze ściany”, gdy do maszyny wkładamy „magiczną kartę”. Czy będzie to świat, w którym pieniądze otrzymuje się za wykonaną pracę? O takie podstawy tej edukacji chodzi. Dziecko ma zrozumieć, że pieniądze ni nie spadają z nieba i nie jest normą kupowanie wszystkiego, na co ma się ochotę.

Wskazówki, a nie kodeks

Wychowanie dziecka nie opiera się o jakiś kodeks zasad, których nigdy nikomu nie wolno przekroczyć o choćby milimetr. Życie nie jest czarno-białe, a każdej prawie sytuacji towarzyszą inne okoliczności. W edukacji finansowej chodzi o to, by nauczyć swoje dziecko, że, co do zasady, pieniądze się zarabia, a nie dostaje. To jednak nie wyklucza, jakże szerokiej sfery różnych, tzw. szczególnych okoliczności. Okoliczności, w których różne przedmioty dziecko po prostu otrzymuje. Zabawki, gry, upominki, słodycze itp. lub nawet dosłownie pieniądze (instytucja babci i dziadka jest w tej dziedzinie zazwyczaj nie do przebicia) wpadają do rąk dziecka przy różnych okazjach. I wcale nie muszą to być święta czy urodziny. W takich okazjonalnych sytuacjach nie ma nic złego. Pod warunkiem, że są okazjonalne, a nie, jak pisałem w poprzednim tekście, codzienną lub prawie codzienną regułą „daj = dostaję”.

Kasa od dziadka i babci

Przy okazji, krótka uwaga na temat babci i dziadka. Odwołuję się do wspomnień tych z Was, którzy za każdym razem, gdy odwiedzali ukochanych seniorów, otrzymywali „coś w kieszeń”. Czasem z instrukcją „tylko nie mów rodzicom”. Czy aby na pewno, po kilku wizytach, nie wykształciła się w Was myśl, że „jak ponownie pojadę do babci, to znów trochę kasy wpadnie”? A może ktoś z tą myślą poszedł dalej i było to już coś w rodzaju „pojadę odwiedzić, bo kasa potrzebna, a dziadek na pewno da”? Z mojego doświadczenia oczekiwania rosły wraz z wiekiem, czyli wraz z potrzebami. Gdy byłem mały, zazwyczaj kasę oddawałem mamie. Gdy nieco podrosłem, wiedziałem dobrze, co z tą kasą zrobić. A z czasem nawet pojawiała się myśl w rodzaju: „czemu tak rzadko odwiedzamy dziadków?” Chore? Myślę, że tak. I choć nie był to nigdy mój jedyny powód, by odwiedzić seniorów, to trudno było tę myśl o „dotacji” odgonić.

Dziś wiem, że byłem w swoim myśleniu, w pewnym sensie, usprawiedliwiony.  Na warunkowanie instrumentalne, a tak to się właśnie nazywa, trudno być odpornym. Tak działa ten mechanizm uczenia się. To jest właśnie przykład, kształtowania określonych nawyków. I żeby było jasne, nie mam nic przeciwko temu, aby dziadkowie wciskali dzieciom „coś w kieszeń”. Wskazuję tylko na, towarzyszący temu działaniu, mechanizm.

Kieszonkowe na koloniach

A co z wyjazdami dzieci na kolonie, obozy itp.? Czy na to też mają sobie same zarobić? No i znów skrajność. Oczywiście, że nie. Kolonie opłacają rodzice i jak najbardziej wskazane by było, aby też od rodziców dziecko dostało pewną kwotę na wydatki. Czy to brak konsekwencji w finansowym wychowaniu? W moim pojęciu, nie. Kolonie, wyjazdy, obozy są właśnie „szczególnymi okolicznościami”. Jednak, przy właściwej, codziennej edukacji finansowej, jest bardzo duże prawdopodobieństwo (u nas tak było), że dziecko nie tylko nie wyda całej kasy w pierwszych dniach kolonii, ale nawet przywiezie, co nieco, z powrotem. I co wtedy z tą kasą? Oczywiście należy do dziecka. Zgodnie z „kontraktem”, otrzymało na własne wydatki, więc to jego/jej decyzja, co chce za to kupić, gdzie i kiedy.

Jak zwykle temat nie został wyczerpany. Nie chcę Was zanudzać. Nie każdy ma siłę dotrwać do końca nazbyt długiego tekstu. O rozliczaniu za obowiązki domowe lub naukę oraz o innych zagadnieniach związanych z tym tematem, napiszę kolejnym razem. Zachęcam do komentowania i udostępniania. Moim celem jest wzbudzenie refleksji, a nie przekonywanie Was do takich czy innych racji.

Pozdrawiam.