fbpx

Psychologiczny aspekt noszenia maseczek

with Brak komentarzy

 

maseczka na twarzy mężczyzny

Pandemia trwa. Kwarantanna nieco już poluzowana. Ludzie mogą wyjść na ulice, choć oczywiście, tylko w maseczkach. Wiele osób zastanawia się dziś, czemu te maseczki mają służyć. Przecież ich efekt ochronny został wielokrotnie już podważony. A może nie do końca? Może jest w tym jakiś sens? Rozstrzygnięcie tego zostawiam epidemiologom i innym ekspertom. Póki co, jest nakaz, więc nosimy. Jedni poprawnie, zakrywając nos i usta. Inni z odsłoniętym nosem. Jeszcze inni maseczką zakrywają raczej szyję niż twarz. Ale generalnie maseczki mamy. Co prawda trudno się oprzeć wrażeniu, że dla wielu z nas jedynym argumentem przemawiającym za ich noszeniem jest chęć uniknięcia mandatu. Ale jakby co, to maseczki są i być może pozostaną z nami jeszcze kilka miesięcy. Choć akurat tego, to chyba nikt nie wie.

Maseczka jako sygnał ostrzegawczy

Jak wspomniałem, nie zamierzam rozstrzygać tu medycznego czy ochronnego sensu zakrywania w ten sposób twarzy. Nie jestem w tej kwestii ekspertem. Jednak z punktu widzenia psychologii nie można noszeniu maseczek pewnego pozytywnego wpływu odmówić. Ich psychologiczne oddziaływanie ma z pewnością charakter ostrzegawczy. I, jeśli rzeczywiście ciągle zagrożenie koronawirusem jest realne, to w jakimś sensie pewną funkcję profilaktyczną spełniają.

Gdy wychodzimy na ulicę i widzimy wokół siebie ludzi z zasłoniętymi twarzami, to automatycznie dostrzegamy, że sytuacja nie jest normalna. Wyraźnie odbiega od tego, do czego dotąd byliśmy przyzwyczajeni. Dzięki temu nasz mózg dostaje cały czas sygnał, że musimy zachowywać się w sposób szczególny. Że jest wokół nas jakieś zagrożenie i dlatego musimy zachowywać szczególne środki ostrożności. I, chcąc nie chcąc, dostosowujemy się do obowiązujących wytycznych. Gdy stoimy w kolejce, to przed sklepem a nie wewnątrz. Zachowujemy odległości między sobą bez niepokoju, że ktoś nam się w tę dwumetrową lukę wepchnie. Korzystamy z płynów dezynfekujących, jeśli sklep jest w takie wyposażony. Zakładamy rękawiczki jednorazowe. A zakupy, które robimy, mamy już wcześniej przemyślane i zaplanowane. Widzimy przecież, wszem i wobec, że mamy czas pandemii, czas zagrożenia. Bo niby czemu ci wszyscy ludzie wokół nas chodzą w maseczkach?

Tak. Maseczki z pewnością spełniają swoją rolę ostrzegawczą. Nie potrwa to jednak już zbyt długo. Z każdym tygodniem siła tego ostrzegawczego sygnału będzie malała. A najdalej za miesiąc jego oddziaływanie będzie wręcz znikome. Przyczyny są co najmniej dwie.

Kolor ma znaczenie

Pierwsza to ta, że nikt nie narzucił żadnych kryteriów dotyczących koloru maseczek. Co w przypadku ewentualnej roli ostrzegawczej ma kluczowe znaczenie. Kolory żółty i czerwony sprawdziły by się wtedy najlepiej. Skoro jednak nie ma żadnych wytycznych co do koloru, to otwarto tym samym pole do popisu dla kreatywności ich twórców. Stąd dziś dostępna pełna gama przeróżnych wzorów, które też przecież mają swoje psychologiczne oddziaływanie. Tylko niestety nie takie, jakie chcielibyśmy przypisywać maseczce, która, jak założyłem, ma nas ostrzegać przed zagrożeniem. Maseczka z oryginalnym wzorem czy też dopasowana kolorem do naszego ubioru, torby, czy torebki, staje się częścią naszej garderoby. I niczym innym. Oswajamy się z nią tak, jak z pierwszym krawatem, gdy wchodzimy w dorosłość. Ale skoro i tak domowej roboty maseczka nie spełnia swej roli ochronnej, to chyba nie ma w tym nic złego, że chcemy wyglądać w niej ładnie. A być może już niedługo będziemy mogli używać nawet określenia „modnie”.

Habituacja, czyli oswajanie się z nowym zjawiskiem

Drugą przyczyną, z powodu której ostrzegawcze oddziaływanie maseczki zaniknie, jest zjawisko habituacji. Polega ono na tym, że z czasem zanika nasza reakcja na dany, powtarzający się bodziec. Chyba wszyscy mieliśmy okazję doświadczyć jakiejś sytuacji, w której właśnie z upływem czasu dany bodziec przestawał na nas oddziaływać. Aż do całkowitego ignorowania go przez nasze zmysły. Przykładem tego może być tykanie zegara, który od kilku lat wisi w naszym pokoju. My go już nie słyszymy, a osobę, która jest u nas po raz pierwszy, ten dźwięk będzie irytował i np. nie pozwoli jej zasnąć. Jestem przekonany, że tak samo będzie z maseczkami. Oswoimy się z ich widokiem. Staną się elementem naszego życia na tyle stałym, że przestaniemy je w ogóle zauważać. Oczywiście nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo fizycznie widzieć je przecież nadal będziemy. Przestaniemy jednak całkowicie zwracać na nie uwagę. Być może nawet do tego stopnia, że niektórym z nas zdarzy się wejść w maseczce pod prysznic, czy nawet zapomnieć ją zdjąć przy jedzeniu.

Jeśli rzeczywiście główną rolą noszenia maseczek ma być ich oddziaływanie psychologiczne, a nie epidemiologiczne, to rozwiązaniem może być wprowadzenie jednego z dwóch rozwiązań. I choć może zabrzmią nieco ironicznie, i nie ukrywam, że taki jest mój cel, to paradoksalnie mogą swoją rolę rzeczywiście spełnić.

Ryzykowny zabieg z kolorem

Żeby zjawisko habituacji nie zaistniało, bodziec musi się zmieniać. Dlatego efektywność oddziaływania maseczek można podnieść przez narzucenie konkretnego obowiązującego koloru, którego zmianę należałoby wprowadzać co najmniej raz w miesiącu. Jest to, co prawda, o tyle ryzykowne rozwiązanie, że większość naszego społeczeństwa stanowią kobiety, które pewnie się na to nie zgodzą. Mogę sobie łatwo wyobrazić, że próba narzucenia im obowiązkowego koloru jakiejkolwiek części garderoby, skończyła by się licznymi protestami na ulicach i obaleniem nie tylko rządu, ale i destrukcją całej Unii Europejskiej. Z tą siłą jeszcze nikt nie wygrał. Wiadomo przecież, że czerwona maseczka do zielonych butów nie będzie pasować.

Gadżety zamiast maseczek

Drugim i zdecydowanie bezpieczniejszym rozwiązaniem może być jakiś dodatek ostrzegawczy, w który każdy, kto znajduje się w publicznej przestrzeni, musiałby być wyposażony. Oczywiście gadżet ten trzeba by było co miesiąc zmieniać. Albo przynajmniej zmieniać jego kolor. Ale to już techniczne drobiazgi. Na początek dla dzieci proponuję balonik. Zdecydowana większość dzieciaków zaakceptuje przywiązanie sobie do ręki kolorowego balonika. Możemy się nawet umówić, że obowiązkowo wymalujemy na nim wykrzyknik, zgodnie z ideą ostrzegania nas przed zagrożeniem. Dodatkowo balonik można by personalizować, co ułatwiłoby nam odnalezienie naszego brzdąca w tłumie innych dzieciaków na placu zabaw.

Dużo większym wyzwaniem są dorośli. Z braku innych pomysłów proponuję chorągiewki. Wyciągnięte nad naszymi głowami na jakimś lekkim stelażu, który mógłby być przecież np. elementem plecaka. Dzięki temu zawsze bylibyśmy przygotowani na spontaniczne zakupy, co mogłoby znacznie wpłynąć na poprawę sytuacji gospodarczej całego kraju. No bo jak się tu oprzeć pokusie, wypełnienia pustego plecaka czymkolwiek. Choćby kolejnymi maseczkami, chorągiewkami, czy balonikami. Przecież z samą pandemią też już się oswoiliśmy. Stała się codziennością, elementem naszego życia. Ale wiemy, że jednak w końcu kiedyś przeminie. Może w związku z tym warto zbierać teraz jakieś pamiątki? Będziemy mieli, co pokazywać naszym wnukom, gdy będziemy wspominać różne końce świata, jakich w naszym życiu doświadczyliśmy. A przecież ciągle jeszcze kilkanaście tych „końców świata” przed nami. Co będzie następnym? Być może są i tacy, co już wiedzą?